O Singapurze nie mogłem zapomnieć, zwłaszcza, że to jedno z najlepszych miejsc na świecie dla projektów hotelowych. W przeciwieństwie do Dubaju powstają tu innowacyjne i wysmakowane koncepty hotelowe, które warto podglądać.
Dubaj pewnego dnia pokryje piasek pustyni i zapomnienia, ponieważ nic poza pieniędzmi i pracą tysięcy pół niewolników z Azji za nim nie stoi (i ta lokalizacja w pobliżu tykającej bomby czyli Arabii Saudyjskiej). Singapur ma za to gigantyczną przyszłość. Kto miał do czynienia z Chińczykami szybko się zorientuje, jak wielka inteligencja, mądrość i biznesowy drive za nimi stoi. Singapur jest pokazem tego wszystkiego. Miasto robi wręcz piorunujące wrażenie swoim rozmachem. Wszystko zbudowano jakby w ostatnich 20 latach, działa przy tym jak w zegarku.
Centra handlowe są wszędzie, ale składają się w równym stopniu ze sklepów co gastronomii, która jest lokalną obsesją. To najlepsze na świecie obok Nowego Jorku i Londynu miejsce na kosztowanie światowej kuchni, na dodatek stosunkowo tanie.
Jeśli Singapur ma jakieś wady to brak życia kulturalnego, kontrkultury, dobrych muzeów etc. Po kilku dniach szybko się nudzi. Nawet nie za bardzo jest o czym pisać w przypadku tego miasta przyszłości. Tak sobie wyobrażam Warszawę za 20 lat. To całkiem możliwe.
Na zdjęciach hotel Warehouse w Robertson Quay, czyli ścisłym centrum Singapuru. Przykład nowego stylu projektowania „industrialnego”, którego pierwszą jaskółką, w bardziej surowej odsłonie w Polsce jest warszawskie hipsterowo, czyli hala „Koszyki”.